Cześć,
mam na imię Mariusz i do niedawna byłem zupełnie zwykłym facetem. Miałem poukładane życie, fajną rodzinę: żonę Hanie i dwójkę wspaniałych dzieci Wiki i Krzysia, niezłą pracę, a w wolnych chwilach wypuszczałem się na ryby.
I któregoś dnia, a dokładniej 5 listopada, gdy bóle głowy nie ustawały od dwóch tygodni, dowiedziałem się, że całe moje dobre życie może mi uciec jak piasek trzymany w dłoni. Diagnoza: rak glejak wielopostaciowy IV stopień, wyjątkowo paskudna odmiana. Przestaję żyć życiem, a zaczynam o nie rozpaczliwie walczyć. Szybko trafiam na stół operacyjny, ale wycięcie guza wielkości główki czosnku nie kończy leczenia. Czeka mnie radio i chemioterapia, ale przy moim typie nowotworu o wiele większe szanse zatrzymania choroby może dać terapia immunologiczna, bardzo kosztowna i niedostępna w Polsce.
Mam wielkie wsparcie rodziny i przyjaciół, ale przy koszcie 96 tys. Euro muszę się pierwszy raz w życiu zwrócić o pomoc do obcych życzliwych ludzi. Życie nagle zaczęło bardzo szybko stygnąć, a ja nie wyobrażam sobie, że miałyby to być ostatnie święta, kiedy jestem z moja żoną i dzieciakami.
Dlatego bardzo proszę o wpłaty, nawet te najdrobniejsze, bo każda przybliża mnie do terapii, dzięki której mogę wciąż być mężem, ojcem, przyjacielem, kolegą, sąsiadem...
Mogę po prostu być.
Mariusz Błaszkiewicz, Bieniewo Wieś